Stamtąd będzie następnego dnia po drodze do krów. W końcu pilotowałam weterynarzy, co "w krowach robią" :)
Przyjechaliśmy po południu, słoneczny dzień, do kolacji ok. 4 godzin, więc idę "w miasto". I wsadzam obiektyw w każdy szczegół, który mnie interesuje:
Looknięcie w podwórko |
Po drodze, przy głównej uliczce mijam zapomniany kościół bez wejścia... Czyżby włoskie życie małomiasteczkowe aż tak się "zbrukselizowało" ?
Nadal jestem przy głównej uliczce i podziwiam skrzynki na listy:
I ze zdziwieniem dostrzegam kotary na zewnątrz drzwi, a nie, jak wydaje się logiczne pod kątem ocieplenia, od wewnątrz:
Najwyraźniej inaczej traktujemy temperaturę :)
Mijam jeszcze Babę, hehe:
I ośrodek katolicki. No, jednak wiara ich nie opuszcza, uff!
Dochodzę wreszcie do centrum, czyli tradycyjnego rynku z kościołem i zabytkową budowlą, pięknie odpicowaną:
Kościół św. Stefana a blisko wejścia przypomnienie o Roku Wiary:
w środku boczne ołtarze za szybami. Dalej na południe Europy okaże się, że te szyby są prawie wszędzie:
Po drugiej stronie placu wejście na zabytkową plebanię:
I za bramą piękny ogród:
W drodze powrotnej do hotelu poszłam na całość: w dwóch tamtejszych lodziarniach wchłonęłam mrożone litry pyszności, które nakładane są łopatkami - kto tam słyszał o jakichś gałkach? I jedna taka łopata w lodziarni bliżej centrum kosztuje 1€ a w następnej, dalej od centrum, o 13 centów drożej, ale w tej był szyld, że "produkcja własna". Autentyczność w cenie.
I tak tanio! W Londynie jedna gałka kosztuje ponad 2 funty !!
Z Rosate prosta droga do krów .....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz